Działać w branżach, gdzie jest tłoczno, czy znaleźć własną niszę? Czym walczyć z konkurencją, która wydaje się idealna? Zachęcam do lektury.
Czerwony i niebieski ocean
W teorii zarządzania strategicznego wyróżniamy strategię czerwonego oceanu i błękitnego oceanu. Trzymając się motywu marinistycznego, chciałbym żebyś wyobraził siebie jako kapitana statku. Załóżmy też, że wielkość i ewentualne uzbrojenie statku to odzwierciedlenie Twoich zasobów, głównie materialnych.
Czerwony ocean
Wypływasz na wody czerwonego oceanu. Ocean jest określany tą barwą nie bez powodu. Pełno tam koloru czerwonego. Pełno tam ognia – konkurencyjne statki strzelają do siebie ciężką artylerią i nie pozostawiają jeńców. I pełno tam krwi. Jeżeli Twój statek jest mały i kiepsko uzbrojony – masz dwie opcje. Jedna to pływanie na obrzeżach. Cały czas działasz i jeżeli dobrze Ci idzie – zbliżasz się do centrum zdarzeń, jednak jest to proces powolny, ale względnie bezpieczny.
Przekładając na realia gry rynkowej – czerwony ocean to bardzo konkurencyjny rynek, gdzie wielcy gracze już zajęli swoje pozycje. Załóżmy, że to rynek fit cateringu. Jeżeli nie masz ogromnych funduszy, ciężko będzie Ci wykosić konkurencję i być numerem jeden. Ale możesz być na obrzeżach – gdzie też mogą być ciekawe zarobki. Powoli zarabiasz i się rozwijasz. Chociaż ekspertów odradza strategię czerwonego oceanu – ja uważam, że jeżeli działa się z głową to nawet na obrzeżach można wybudować bardzo dochodowy biznes.
Druga opcja jest tak, aby od razu wejść w wir wydarzeń i bezpośrednią konkurencję. Problem jest jednak taki, że jeżeli nie masz odpowiedniego zaplecza (w postaci finansów, siatki kontrahentów, umiejętności) szybko się wykończysz, a Twój statek zatonie. Jeżeli chcesz iść na noże z największymi graczami na rynku – zapewne przegrasz.
Oczywiście co innego, kiedy dysponujesz wielkimi funduszami. Wtedy możesz wejść na rynek z wielką pompą i starać się zawojować konkurencję. Jednak nie masz gwarancji sukcesu – tak jak to było w przypadku Richarda Bransona i Virgin Coli. Co prawda plany były wielkie, a przedsiębiorca w ramach akcji marketingowej wsiadł do czołgu i rozgniatał puszki Coca-Coli na Times Square. Wciąż jednak nawet nie zagroził potentatowi.
Ale czasem się udaje. I jeżeli ktoś ma odpowiednie zaplecze to może faktycznie namieszać na rynku.
Błękitny ocean
Błękitny ocean to przestrzeń wolna od innych statków. Jeżeli dobrze kierujesz statkiem (czyli w tym wypadku masz wysokie umiejętności menedżerskie) – możesz bez przeszkód i w spokoju przemierzać wody, eksplorować zatoki (czyli eksperymentować, sprawdzać nisze) i zacumować przy nieznanej wyspie.
Idea wpływania na błękitne wody symbolizuje nowy rynek, nową niszę – coś czego nikt jeszcze nie robił. Wchodzisz z produktem i nie masz konkurencji – bo nikt nie robi niczego podobnego.
Nigdy nie patrz na teorie bezkrytycznie
Na żadną teorię nie można jednak patrzeć bezkrytycznie. Teoria czerwonego i błękitnego oceanu jest teorią wyjaśniającą rzeczywistość i faktycznie warto o niej pamiętać. Wiedz jednak, że błękitny ocean to też wody nieprzetestowane – nie wiesz czy są tam klienci, czy ktoś faktycznie potrzebuje Twojego produktu. Nie wiesz czy przebijesz się z czymś zupełnie nowym.
Jeżeli zaś osiągniesz sukces tam, gdzie nikogo nie ma – może się okazać, że zaraz zleci się konkurencja, która będzie chciała zagarnąć dla siebie kawałek rynkowego tortu. Tak naprawdę każdy czerwony ocean był kiedyś błękitny.
To co musisz zapamiętać to sama idea. Czerwony ocean jest niebezpieczny, możesz się nie przebić, ale na obrzeżach też można zarobić. Błękitny to eksperyment, rynek, w którym możesz stać się numerem jeden i zarobić miliony. Może się jednak okazać, że nie ma tam konkurencji… bo nie warto tam działać.
Wybierz drogę
Czasem okazuje się, że innowacja faktycznie może się sprzedać… ale Ty nie masz wystarczających środków, funduszy czy umiejętności, żeby tam operować. Wiele produktów, które dzisiaj są uznawane za jedyne w swoim rodzaju i pionierskie w kategorii – wcale pierwsze nie były (ale pierwsze weszły do mainstreamu. ).
Pewnie teraz zachodzisz w głowę – „wejść na konkurencyjny rynek czy może szukać innowacji?”.
Spójrzmy na rynek dietetyków. Jest Ania Lewandowska, jest Ania Reguła… i wiele innych osób (o innych imionach), które odnoszą sukces. Również w social mediach czy blogosferze wciąż pojawiają się nowe nazwiska, które zagarniają uwagę odbiorców. Może nie zagrożą dominującym graczom, ale na pewno są w stanie działać i zarabiać, czasem bardzo dużo.
Podobnie z trenerami personalnymi, podobnie z trenerami życia czy ekspertami od zarządzania.
Jeżeli znajdziesz niszę, może się ona okazać żyłą złota. Nie będzie konkurencji i będzie można postawić na organiczny rozwój. Życzę Ci, abyś taką znalazł.
Co powinieneś zrobić? Zastanów się, gdzie chcesz działać. Kim chcesz być. Nie patrz bezkrytycznie na innych i nie idź tylko za pieniądzem.
Podam Ci dobry przykład. Ludzie wybierając się na studia myślą o tym, gdzie najwięcej zarobią. To źle. Bo jeżeli ktoś przeczyta, że prawnik świetnie zarabia i pójdzie na prawo tylko ze względu na pieniądze – jest duże ryzyko, że będzie naprawdę kiepskim prawnikiem. Takim, któremu i tak nikt dużo nie zapłaci. Bo brakuje mu pasji.
Podsumowanie
Warto abyś znał pojęcia czerwonego i błękitnego oceanu. Ta teoria wyjaśnia wiele zjawisk, ale i daje naukę oraz ogląd na Twój biznes. Życie nie jest jednak czarno białe – ma wiele odcieni szarości. Tutaj jest podobnie. Faktycznie wejście w rynek i konkurowanie z potentatami może być ryzykowne, jednak to nie oznacza, że powinieneś porzucić marzenia. Wciąż możesz robić to co zamierzałem, z tym że musisz zastanowić się nad ofertą i swoim wyróżnikiem.
Ważne jest, aby podejść do biznesu z głową i z wiedzą na temat tego, co można określić pytaniem „dlaczego ktoś miałby mnie wybrać”. Ale spokojnie – zajmiemy się tym. Temat poruszę wstępnie już w następnym newsletterze.